czwartek, 29 maja 2014

When I need you, I just close my eyes and Im' with you


When I need you...


I just close my eyes and I'm with you 
And all that I so want to give you baby 
it's only a heart beat away 

It's not easy when the road is your driver 
Honey that's a heavy load that we bear 
But you know I won't be travelling a lifetime 
It's cold out so hold out and do like I do 




Chyba nigdy nie zaznam spokoju...W ciągu ostatnich dni starałam się nie okazywać tego w jak złym stanie psychicznym jestem, ale dłużej nie mogę...Nie wytrzymam tego. Przez to wszystko a zwłaszcza przez tego człowieka życie stanęło mi do góry nogami, ale muszę walczyć, bo mam o co. Za parę dni ze szpitala odbiorę córkę i nie mogę pozwolić by coś jej się stało. Muszę zacząć działać.
Szybko otarłam oczy rozmazując przy tym makijaż po całej twarzy i zebrałam się z podłogi chwytając za telefon. Zadzwoniłam na policję a już niedługo potem dwóch funkcjonariuszy stanęło w mych drzwiach wypytując o przeróżne rzeczy. Pokazałam im emaila, opowiedziałam całą historię a oni zabierając laptopa na komisariat obiecali zająć się tą sprawą.
Dobrze wiem, że autorem tej wiadomości był nie kto inny jak Krawczyk i wiem także, że będzie chciał się zemścić. Przecież zawsze chciał zostać adwokatem a przez wyrok sądu nie mógł zdać matury i pójść na upragnione studia. Tylko co on kombinuje?
Mimo tego, że cały czas powtarzam sobie w myślach " Flawia, będzie dobrze! " , to i tak co jakiś czas budził się we mnie lęk przed tym co może się stać.
Zamykam oczy i wyobrażam sobie co by było gdyby Kurek tu teraz był i wiedziałby o mych kłopotach...?
Przytuliłby mnie i wspierał tak bardzo jak bym chciała?

Winiar zaoferował mi pomoc w skręceniu łóżeczka i szafeczek dla Melki. Skorzystałam, bo niby kto inny miałby teraz to zrobić? Zajął się składaniem miejsca do spania mojej małej królewny a ja postanowiłam przyrządzić coś do jedzenia.
Przyniosłam dwa talerze zupy pomidorowej do salonu, obok nich ułożyłam łyżki i skierowałam się do swojej sypialni, gdzie akurat przebywał szwagier

-Chodź jeść.

Winiarski kończąc już swoją robotę zatarł ręce rzucając śrubokręt gdzieś na bok.
Usiedliśmy przy stole zajadając się zupką, ale miło być nie mogło, bo Winiar siorbie jak Babka Kiepska.
Znając go pewnie robił to specjalnie by mnie powkurzać i udawało mu się to.

-Przestaniesz siorbać czy nie?-zerknęłam na niego znad talerza a ten tylko wyszczerzył swe ząbki

-A co, przeszkadza ci?!-i siorbnął po raz kolejny, tyle że dużo głośniej

Chlasnęłam się z otwartej dłoni w czoło zastanawiając się jak Daga może z nim wytrzymać???

-Jesteś inteligentny jak komentarze na Onecie...-pokręciłam głową a po chwili poczułam jak cukierek, z miseczki, która stała na stoliku odbija się od mego czoła

-Twoje teksty są zjechane jak sandały Mojżesza, tyle ci powiem.-dowalił a ja aż zakrztusiłam się pomidorówką

-Debil-podsumowałam pukając go łyżką po czole

-Miło-roześmiał się opróżniając zawartość talerza-Kuraś za parę dni przylatuje...spotkasz się z nim?

Czy wszyscy muszą truć mi tyłek na ten temat? Czasem mam wrażenie, że im zależy bardziej ode mnie...Nie rozumieją, że ja chcę odpocząć, tylko wciąż poruszają ten temat...

-Błagam cię, czy wy żeście się zmówili czy jak??? Nie będę miała wyjścia, bo pewnie będzie chciał zobaczyć Amelkę, ale to wszystko.-ze stanowczością wstałam od stołu zabierając puste talerze i udałam się do kuchni. Włożyłam je do zlewu i oparłam się o blat tkwiąc wzrok na uchwycie górnej szafki. Michał wybałuszył te swoje błękitne tęczówki podążając za mną wzrokiem. Rozległ się dźwięk komórki. Akurat weszłam do łazienki, więc wykrzyczałam zza drzwi, by ją odebrał. Siatkarz zrobił to o co go poprosiłam, ale nikt po drugiej stronie nie odpowiadał.

-Halo?! Halo?!-odłożył Nokię na stół lecz zaraz znowu zaczęła dzwonić. Wcisnął zieloną słuchawkę i ta sama sytuacja. Głucho.

-Kto to?-uniosłam brew do góry

-Nie wiem, zastrzeżony i nikt się nie odzywał.-wzruszył ramionami zbliżając się do mnie. Uniósł kciukiem mą brodę by móc spojrzeć mi w oczy. Zmrużyłam powieki nie wiedząc czego się spodziewać -Szwagrowi swemu najukochańszemu nie powiesz co się dzieje? Dadze kit możesz wciskać, ale nie mi.

Zastanowiłam się dłuższą chwilę posyłając mu delikatny uśmiech.

-Co się należy za pomoc?-postanowiłam zmienić temat i szybkim krokiem udałam się pod okno

-Buziak wystarczy. To co się dzieje?-nie dawał za wygraną. Boże, człowieku!

-Nic! Daj mi spokój, nie zadawaj więcej pytań...-zdenerwowana zaczęłam wymachiwać rękoma, więc Misiek postanowił dać na luz. Wyczuwał, że coś jest nie teges, ale nie domyślał się o kogo może chodzić...Gdyby wiedział...Wolę nie myśleć co by się stało! Przecież kiedyś o mały włos a by Artura pobił do nieprzytomności...
Cmoknęłam go w policzek w podzięce za pomoc a chwilę później zostałam sama...

(...)

6.maja

Staram się nie myśleć o swoich kłopotach. Wiedziałam, że policja zajęła się tą sprawą i być może będzie już spokojnie. Wczoraj dowiedziałam się, że Krawczyk został wezwany na komisariat w celu złożenia wyjaśnień, ale co dalej? Ja mam nadzieję, że on się nie wścieknie i...A co jeśli go wkurzyłam? Co jeśli teraz już na pewno nie odpuści? Nie mogą go aresztować, bo nie mają ku temu podstaw, jeszcze mu niczego nie udowodnili...tym bardziej, że jego rodzice są prawnikami...Dlatego też za to co mi zrobił dostał niską karę więzienia.  Dziś obudziłam się z myślą, że za parę godzin moja córeczka będzie ze mną w domu. Wstałam jak nigdy radosna, pobiegłam do łazienki by się ogarnąć, potem do kuchni na śniadanie i małe zakupy.
Koło 11 wyszłam z domu udając się do szpitala. To ostatni raz w tym miejscu, na tym oddziale. Przez ostatni miesiąc był to mój drugi dom, to tu spędzałam większość swojego czasu. Przy niej, z nią... Przywitałam się z lekarzami i pielęgniarkami, którzy znali mnie już bardzo dobrze. Wręcz w podskokach weszłam do sali Amelii, ale przystanęłam gwałtownie widząc Bartosza trzymającego ją na rękach.






Uśmiechnęłam się pod nosem podchodząc bliżej. Ten podniósł na mnie wzrok i wstał z krzesła.

-Jedziemy do domu.-stwierdził podając mi ją i zaczął pakować jej rzeczy do torby. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Cmoknęłam Melę w policzek przytulając do siebie.

-Jak to...jedziemy do domu?

-No przecież nie dasz rady sama się z tym wszystkim zabrać, tak? Pomogę ci...-rzekł ochoczo. Myślałam, że chce żebyśmy się zeszli, ale  nie...a przynajmniej nie powiedział tego w prost. Przysiadłam tam gdzie przed chwilą siedział siatkarz by po chwili bacznie przyjrzeć się naszej córeczce, która najpierw otworzyła jedno oczko, potem drugie i wystawiła języczek.

-Obudziłam się, tak? Dobrze się spało mojej księżniczce?-przechyliłam głowę na bok zmieniając ton głosu na bardzo słodki a w tym momencie Amelka ziewnęła jakby nie spała całą noc a przecież jak wiadomo sen zajmuje jej najwięcej czasu.

-Spała 4 godziny, jak przyszedłem to wypiła mleko i usnęła.-zapinając torbę na zamek postawił ją przy drzwiach i stanął za mymi plecami. Zdziwiona zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie i od 11:15 poleciałam 4 godziny wstecz. Zaraz, zaraz...On tu od po 7 rano siedzi???
Odwróciłam głowę by na niego spojrzeć a ten tylko posłał mi uśmiech i przykucnął  głaszcząc małą po policzku.

(...)

Po 30 minutach pani doktor przyniosła wypis, więc nie czekając już na nic zabraliśmy się i pojechaliśmy do mnie. Cała droga minęła nam bez słowa. Siedziałam z Melą z tyłu auta czując jak Bartosz co jakiś czas obserwuje mnie w lusterku. Nie odpowiadałam na to. Kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania na mej twarzy pojawiło się zadowolenie. Amelka znowu przysnęła, więc położyłam ją w łóżeczku i nakryłam lekko kocykiem a potem poszłam do salonu gdzie Kurek właśnie wyciągał z torby kilka akcesoriów dla niemowląt.
Oparłam się o framugę drzwi krzyżując ręce na klatce piersiowej.


-Kochasz nas?-wywaliłam po dłuższej chwili

-Jak cholera.-odpowiedział bez zastanowienia obracając się w moją stronę

-To obiecaj mi, że jeśli coś się stanie...np mi...to zaopiekujesz się Melką jak najlepiej będziesz tylko potrafił, dobrze?

Zamurowało go. Nie spodziewał się takich słów. Zaniepokoiło go to totalnie.

-O czym ty mówisz? Co miałoby się stać?-pokręcił głową drapiąc się po brodzie-Co się dzieje?-podszedł na niebezpiecznie bliską odległość chwytając mnie za rękę.


___________________________________

Trochę brak pomysłu na dzisiejszy rozdział, ale postaram się by następny był lepszy a tym czasem trzymamy kciuki, bo nasi już o 19:30 rozpoczynają pierwszy mecz z Brazylią w Lidze Światowej! :) W GÓRĘ SERCA, POLSKA WYGRA MECZ! :)
Dziękuję, za komentarze, bardzo mi miło :)
Aaaa...zapomniałabym :P Zastanawiam się nad rozpoczęciem pisania opowiadania o Wlazłych, to na razie tylko zastanawianie się :D ,ale tak wstępnie chciałabym wiedzieć czy byłby ktoś chętny do czytania? :P
Przybyły mi kolejne czytelniczki i jeszcze jedna się ujawniła pod poprzednim rozdziałem :)
Zapraszam do czytania i komentowania :*



poniedziałek, 26 maja 2014

Don't worry, don't hurry, take it easy

Wielki smutek, żal i złość do samej siebie. Obwiniałam się o to, że Amelka nie urodziła się o czasie, na początku czerwca, tak jak miało to nastąpić zgodnie z terminem wyznaczonym przez lekarza. Od czasu do czasu widać było jak podnosiła swoją malutką, delikatną rączkę, na której miała cienką przepaskę z datą urodzenia i nazwiskiem. Kiedy tylko zaczynała płakać to pielęgniarka dyżurna do niej podchodziła, co jakiś czas zmieniała jej pieluszkę i karmiła ją sztuczną mieszanką mleka. Kolejna rzecz, nie mogłam jej sama karmić. Ani piersią, ani butelką. Nie ma nic gorszego dla matki jak taki widok. Bartkowi pewnie też nie było łatwo i przyjemnie. Widziałam to w jego oczach. Nie było w nich tego błysku co zwykle. Patrzyliśmy na nasze dzieło około 30 minut dopóki lekarz rozkazał mi pójść się położyć. Niechętnie go posłuchałam i powróciliśmy we dwoje na oddział położniczy. Położyłam się na szpitalnym łóżku odwracając się plecami do siatkarza. Nie powinnam tak robić, ale w tej chwili nie potrafiłam się inaczej zachować. Nie wiedziałam co mam powiedzieć W głowie ciągle chodziły mi ostatnie słowa Artura: "Do zobaczenia", które co chwila przeganiałam widokiem córki. Czułam na plecach wzrok Bartka, czekałam tylko na to kiedy coś powie, bo cisza otaczająca nas była nie do zniesienia.

-Co z nami będzie?-spytał cicho kładąc dłoń na mym ramieniu. Pewnie chciał bym się odwróciła w jego stronę, jednak tego nie zrobiłam

-A co ma być...? Ty wrócisz do Włoch, ja z Melą tu zostaniemy i życie toczy się dalej...-wzruszyłam ramionami odsuwając się lekko tak, żeby zabrał swą dłoń

-Nie rozumiem.-pokręcił głową

-Potrzebuję pobyć sama, nie wiem jak długo...miesiąc, pół roku, może rok...

-Nie wierzysz chyba w to co mówisz.-podniósł się obchodząc łóżko na około by po chwili przykucnąć przede mną

-Dajmy sobie czas, to nam dobrze zrobi.-mówiłam starając się unikać jego spojrzenia, lecz chcąc nie chcąc i tak na nie trafiłam. A jak już to się stało to nie mogłam się od niego uwolnić.
Kurek był zszokowany moimi słowami. Chyba nie wiedział co ma na to wszystko powiedzieć. Gdy zadzwonił jego telefon bez słowa opuścił pomieszczenie stając na korytarzu. Słyszałam tylko pojedyncze włoskie słowa, domyślając się, że to pewnie Alberto. W czasie pobytu we Włoszech załapałam trochę tamtejszego języka i mogłam sporo zrozumieć jak i się dogadać.

(...)

-Tak trenerze?-spytał niepewnie odbierając telefon od Giulianiego

-Bartek, chciałem cię przeprosić za to co powiedziałem i poprosić byś wracał jak tylko załatwisz swoje sprawy. Zachowałem się jak ostatni cham, ale to przez to, że jesteś naszym kluczowym zawodnikiem i sam rozumiesz...

Kurek uśmiechnął się pod nosem, ulżyło mu. Nie okazywał tego, ale przejął się tym całym zawieszeniem.

-Da mi trener jeszcze 2 dni, dobrze?

-Jasne, jasne. A powiedz, jak tam Flawia i dziecko, dobrze wszystko?

-Taaaaak....-przeciągnął kłamiąc przy tym z deczka- Córka mi się urodziła, ale opowiem wszystko jak wrócę.

-Gratuluję! No to pępkowe trzeba będzie zrobić, zgadam chłopaków!-zaśmiał się na co siatkarz odpowiedział tym samym i po chwili zakończyli rozmowę.

Nie wrócił do mnie tylko po dłuższych namysłach opuścił szpital. Mając mieszane uczucia pojechał do mojego mieszkania, gdzie przez internet zabukował bilet na lot do Włoch a następnie skierował się do Nysy, gdzie mieszkają jego rodzice i młodszy brat. Pewnie chciał się z nimi zobaczyć, bo mały Kuba miał niedawno urodziny i może po to by poinformować ich o tym, że zostali dziadkami? Nie mam pojęcia.

Leżałam wpatrując się w sufit. Najprawdopodobniej jutro opuszczę szpital a mała dopiero za jakiś miesiąc. Już teraz obiecałam sobie, że będę u niej codziennie. Innej możliwości nie dopuszczałam nawet do siebie.

(...)

8. kwietnia zostałam wypisana do domu. Bartek dzisiaj wylatuje, ale z rana jeszcze odebrał mnie ze szpitala. Dużo rozmawialiśmy o nas i o tym co powiedziałam wczorajszego dnia o rozłące. Nie chciał się zgodzić, ale w końcu doszedł do takiego samego wniosku jak ja. TAK BĘDZIE LEPIEJ. Dla mnie, dla niego...On liczy na stały, poważny związek, w którym ważną rolę odgrywa seks, a dla mnie to mogłoby nie istnieć... Dziwne, prawda? Ludzie zwykle nie potrafią bez tego żyć a ja jak tylko poczułam jego dłonie pod koszulką to od razu przypominało mi się wiadomo co i nici z przyjemności jaką TO cudo powinno dawać.
Jeśli kiedykolwiek znowu razem zamieszkamy to nie wiem czy będę potrafiła spełnić jego oczekiwania
.
Poleciał na rozgrywki ligowe, ja co dzień rano szłam do szpitala, gdzie prawie że do późnego popołudnia siedziałam przy córce, uczyłam się nią zajmować (pochwalę się, że szło mi co raz lepiej, choć nadal zmieniałam jej pieluszki trzęsącymi się rękoma, a to dlatego, że jest ona taka maciupka). Dni szybko leciały, ani się obejrzałam a był już 30 kwietnia. O ile nic się nie wydarzy to Amelka za tydzień będzie już przy mnie w domu. Cieszyłam się z tego powodu, ale i z tego, że od ostatniego razu nigdzie na horyzoncie nie widziałam Artura. To dobrze? Chyba tak, ale czy to nie cisza przed burzą? Po głębszych zastanowieniach nie wiedziałam co o tym sądzić. Chyba nie byłby tak wyrachowanym skurwysynem by planować coś jeszcze związanego z moją osobą?

Koło 15 wyszłam ze szpitala udając się do siebie. Pogoda piękna, typowo wiosenna. Dostałam wiadomość od ojca Bartka, że dziś planują do mnie zawitać by pierwszy raz ujrzeć swoją wnuczkę. Wcześniej nie mogli, gdyż obowiązki zawodowe im na to nie pozwoliły. Wpadłam do mieszkania biorąc się szybko za sprzątanie, bo znając panią Iwonę to zaraz by się przyczepiła, że podłoga brudna, albo talerz niedomyty na suszarce. Wypicowałam wszystko na błysk a następnie wzięłam się za upieczenie sernika z rodzynkami. Kiedyś Bartek mówił, że to ulubione ciasto jego rodzicieli, więc postanowiłam uczynić im przyjemność. O ile nie wyjdzie zakalec...

Wyjęłam pachnące ciasto z piekarnika stawiając je na szafce. Chyba się udało. Potem przyrządziłam coś do jedzenia, bo pewnie przyjadą głodni a jak wiadomo Nysę i Bełchatów jednak dzieli spory kawał drogi. Otworzyłam lodówkę by wyjąć ser fetę, ale przed przyjrzałam się dokładnie zdjęciom Amelii, które wisiały na jej drzwiach. Uśmiechnęłam się promiennie a po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Zostawiłam wszystko idąc otworzyć. Mym brązowym oczom ukazał się rozpromieniony Senior i Junior oraz jak zwykle surowa mina pani Kurek.

-Cudownie wyglądasz!-na wejściu rzekł Adam całując mnie w policzki. Zrobiło mi się bardzo miło, gdyż dawno nie słyszałam czegoś takiego od mężczyzny a zwłaszcza zaraz po ciąży

-A dziękuję panu!-posłałam mu uroczy uśmiech raz po raz zerkając na Iwonę

-Witaj Flawio.-jak zwykle oficjalnie, bez krzty radości ani czegokolwiek weszła do środka przejeżdżając palcem po półce. No tak, inspekcja sanitarna...Pan Kurek pokręcił tylko głową zniesmaczony zachowaniem żony i udał się do salonu a Kuba jak to Kuba, z tabletem w ręku od razu poleciał za ojcem i zaczął grać w gry uprzednio mówiąc mi "Cześć!".
Pokroiłam ciasto, zalałam kawy wrzątkiem i wszystko zaniosłam do gościnnego. Od razu zaczęli wypytywać się o Melę. A! Zapomniałam wspomnieć, nic nie wiedzą o mojej separacji z ich synem. Chyba tak mogę to nazwać? Niech będzie. Żyjemy w separacji.

-Jak tam nasza nusia? Masz jej zdjęcia?-podekscytowany 48-latek spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Kiwając głową zdjęłam je z lodówki i podałam im. Nawet nie wiecie jaka byłam zszokowana. Na twarzy Iwony pierwszy raz ujrzałam delikatny uśmiech. Robimy postępy! Jakub także zostawił na chwilę swoją grę by ujrzeć bratanicę.

-Jaka ona mała!-szepnął Kubuś

-Czysty Bartek! No jakbym Bartusia widział jak mały był!-mężczyzna klasnął w ręce

-Czy ja wiem...w ogóle nie podobna do niego...-kobieta uniosła brew do góry a ja wywaliłam oczy. Jakaś insynuacja? Ja wiem o co jej chodziło, ale ku jej niezadowoleniu nie puściłam Bartka kantem i to jego córka.

-Naprawdę? Wszyscy mówią, że jest bardzo do Kurków podobna.-wtrąciłam mrużąc oczy. No nikt nie potrafi mnie tak efektownie wkurzyć jak być może moja przyszła teściowa.

-No patrz Iwona, te oczy, uszy, broda...no Bartek jak się patrzy!-Adam szturchnął ją łokciem a ona tylko yhymnęła

Nie wiem czemu, ale bardzo bałam się momentu kiedy spróbuje ona mego wypieku. Panu smakowało, Kubie także a jej...? Wzięła tyci kawałeczek na widelczyk i ostrożnie włożyła go do ust, jakby bała się że chcę ją otruć czy coś. Złożyła usta w ciupek milcząc dłuższą chwilę i odłożyła talerzyk na stół. We trójkę przyglądaliśmy się jej bacznie aż w końcu powiedziała:

-Następnym razem więcej rodzynek.

Ulżyło mi, normalnie kamień spadł mi z serca. Z resztą chyba nie tylko mi, bo pan Adam także wypuścił głośno powietrze z ust. Opowiadałam im o Melce. Chcieli wiedzieć o niej jak najwięcej a przede wszystkim jak to się stało, że urodziła się wcześniej. Chcąc nie chcąc streściłam im to jak tylko się da omijając dużo szczegółów, tu patrz Bartek i Artur. Nie muszą wiedzieć.

Nazajutrz rano zabrałam ich do małej. Stali za szybą, gdyż nie mogli wejść tak jak ja do środka. Wzięłam córkę na ręce całując ją w czółko. Spała posyłając mi delikatny uśmiech. Cudowny widok, tak bardzo ją kocham.

-Cześć słoneczko, przyprowadziłam ci gości, wiesz? Tam za szybą stoi dziadek Adam, babcia Iwona i wujek Kuba.-przesunęłam opuszką palca po jej nosku i podeszłam bliżej szyby,by dziadki mogli się jej dokładniej przyjrzeć. Brat Bartka tak bardzo chciał wejść do środka i ją dotknąć, ale zaraz został poinformowany przez ojca, że za kilka dni będzie mógł to zrobić. Iwona przyłożyła dłoń do szkła jakby przez to mogła poczuć Melkę a Adam ukradkiem ocierał pojedyncze łezki wzruszenia.

(...)

Wieczorem wrócili do Nysy a ja po ogarnięciu całego mieszkania, uporządkowaniu ubranek dla małej i innych rzeczy w końcu dopadłam się do laptopa. Sprawdziłam facebook'a, stronki plotkarskie i sportowe a na końcu weszłam na pocztę.

Reklama, reklama, durna oferta pracy, wiadomość od Dagmary:

"Michał nie daje mi żyć, chce mieć trzecie dziecko! :D Chyba go na zabieg wazektomi wyślę :D "

Śmiejąc się zaraz jej odpisałam:

"Lepiej zrób to sama jak nie będzie świadomy (upij go czy coś :D), bo do lekarza na pewno nie pójdzie! :P"

I kolejne...dawno tu nie zaglądałam, więc było tego sporo.
Nagle dotarł do mnie "świeżutki" email od anonim26****** :

"Uważaj, bo coś złego może się stać..."

Natychmiast zamknęłam laptopa podbiegając do okna, rozejrzałam się po okolicy widząc tylko bawiące się dzieci w parku a następnie do drzwi zamykając je na dodatkowy patent.

-Za co kurwa...?! No za co?!-wykrzyczałam dławiąc się łzami i osunęłam się pod drzwiami...


_______________________________
Ooooo, teraz coś kombinuję by rozszerzyć wątek Artura K. :)
W najbliższych rozdziałach okaże się być może co to będzie! :)

Nasi w piątek przegrali 3:2 ze Słowenią, a warto wspomnieć, że prowadziliśmy już 2:0...
1 pkt do tabeli po tym spotkaniu a w sobotę już gładkie zwycięstwo 3:0 i awans na ME 2015! :)
W czwartek pierwszy mecz Ligi Światowej z Brazylią, ciekawe jak to będzie?! :)

Pozdrawiam i zapraszam do czytania oraz komentowania! :)

PS Jeśli ktoś to czyta i jeszcze nigdy nie zostawił po sobie komentarza to bardzo bym prosiła by to zrobił, bo to strasznie motywuje do pisania! :)

50755805- mój numer gg, jak ktoś chce popisać o siatkówce lub ogólnie coś ode mnie chce to proszę pisać :*

Monika :*


czwartek, 22 maja 2014

Everything's gonna be alright.

Pędziłam do domu na złamanie karku. Bałam się, że mogę go jeszcze spotkać, że być może mnie śledził...Nie wiem, przecież po kimś takim można się wszystkiego spodziewać, prawda? Zamknęłam drzwi na patent sprawdzając po tym jeszcze czy aby na pewno są zamknięte, zaniosłam zakupy do kuchni po czym przysiadłam gwałtownie na krześle odczuwając nieprzyjemny ból w dole brzucha. Niee... Jeszcze półtora miesiąca przecież! Nie mogę teraz urodzić! Z resztą ten ból nie przypominał bóli porodowych, był taki inny, ciężki do opisania. Może to przez stres? Nie wiem, ale muszę jechać do szpitala, bo robi się nieciekawie.

-Skarbie, nie teraz.-krzywiąc się pomału wstałam z miejsca i podtrzymując ręką podbrzusze podeszłam do szafki, na której leżała moja komórka. Bartek, Daga, Misiek, Mama, Igła, Zośka (...) Leciałam w dół książki telefonicznej szukając numeru taksówki, jak na złość nie miałam zapisanego kontaktu. Zaczęłam się denerwować i ponownie płakać z bezradności, która mnie ogarnęła. Ból się nasilał a w dodatku na mych białych spodniach pojawiła się plama krwi.

-Mamo, jesteś w domu? Błagam cię, przyjedź po mnie, muszę do szpitala.- wypowiedziałam zapłakana a ma broda trzęsła się jakby wokół panował mróz

-Jak to? Gdzie ty jesteś?!- Tak, Ewa nie wiedziała, że jestem w Polsce, więc była co najmniej zdziwiona.

-W domu, mamo ja krwawię, coś jest nie tak...-straciłam przytomność. Nie wiem co działo się potem.

(...)

Macerata
Bartosz:

Nie ma jej kilka dni. Wczoraj graliśmy mecz z Piacenzą, jednak nie byłem w stanie grać. Trener zdjął mnie po  pierwszym secie. Zagrywki trafiały w siatkę, przeciwnicy ciągle mnie blokowali. Nie mogłem się skupić, Alberto nie miał wyjścia i wstawił za mnie drugiego przyjmującego. Ostatecznie wygraliśmy 3:2, ale jakoś mnie to nie cieszyło. 
Teraz leżę, oglądam jakieś durnoty w telewizji...Brakuje mi jej gderania nad uchem, marudzenia,słodkiego zapachu. Niby tak krótko jej nie ma. Flawia nie odbiera ode mnie telefonów, Daga napisała do mnie wczoraj emaila, że z nią i dzieckiem wszystko okej. Przynajmniej tyle wiem. Chciałbym polecieć za nią, lecz nie mogę. To nie jest takie proste. Sztab Lube na to nie zezwala. Mam ochotę jednak złapać pierwszy lepszy samolot do Polski wbrew zakazom mych szefów. Cały czas myślę, że to przeze mnie, że mogłem inaczej się zachować... Moje przemyślenia przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Poderwałem się z nadzieją, że to Ona, lecz mym oczom ukazał się napis ~teściowa~. Niewiele myśląc wdusiłem zieloną słuchawkę.

-Halo?

-Bartuś, Flawia jest w szpitalu, przylatuj jak tylko możesz.-mówiła wyraźnie zaniepokojona

-Jak w szpitalu?! Co z nią?! Co z dzieckiem?!-nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego jak teraz. Wyjąłem torbę i zacząłem się pakować, nie pomyślałem, że nie mam nawet biletu, ba! Że trener nic nie wie o tym co chcę teraz zrobić!


-Przyleć.-i tyle, rozłączyła się. Wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w wyświetlacz Sony. Teraz dotarło do mnie to wszystko. Wybiegłem z mieszkania, wsiadłem do samochodu i jechałem jak najszybciej się da do domu Alberto. Musiałem z nim pogadać. Po drodze chyba z 5 fotoradarów pstryknęło mi zdjęcie. Chuj z tym. Z piskiem opon zahamowałem pod willą trenera i wbiegłem na jego posesję. Waliłem w drzwi jak szalony. Kiedy je otworzył bez ogródek rzekłem:

-Lecę do Polski, Martino za mnie zagra.

-Zaraz, zaraz! Ja ci coś mówiłem na ten temat!-zastrzegł od razu mężczyzna niezadowolony z mej postawy - Martino ma kontuzje, nigdzie nie lecisz! Mamy Ligę do wygrania!

-Ja mam w dupie Ligę! Moja dziewczyna leży w szpitalu, nie wiem co się dzieje, nie wiem co z nią, naszą córką a trener mi mówi teraz o wygranej w Lidze?!- walnąłem pięścią w ścianę, tak że o mały włos a obrazy na niej wiszące by pospadały

-Spróbuj tylko polecieć a nie masz czego szukać w Lube. Jesteś zawieszony!-wskazał na mnie palcem a ja tylko zaśmiałem się pod nosem

-Życzę powodzenia w szukaniu kogoś na moje miejsce, cześć trenerze.- zostawiając trzask drzwi za sobą wróciłem do siebie po torbę i z ogromną nadzieją pojechałem na lotnisko. A nóż, może mi się uda...


(...)


Bełchatów
Flawia

Everything's gonna be alright
Everything's gonna be okay
Everything's gonna be alright
Together we can take this one day at a time
Can you take my breath away?
Can you give him life today?
Is everything gonna be okay?
I'll be your strength
I'll be here when you wake up


Potworny ból przeszywał me ciało wzdłuż i wszerz, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Chciałam otworzyć oczy, ale światła wiszące przy suficie potwornie mnie oślepiały. Odruchowo położyłam rękę na brzuchu. Był dużo mniejszy niż jeszcze niedawno.

-Kochanie jestem tu, wszystko jest dobrze.-usłyszałam znajomy męski głos a po chwili poczułam jego dłoń splatającą się z moją

-Gdzie jest dziecko, co z dzieckiem?!-wykrzyczałam przez łzy, dostałam jakiegoś ataku paniki, szału. Ciągle tylko powtarzałam "Gdzie dziecko?!". Lekarze wpadli do sali, odsuwając Bartosza, który był tak przerażony tym wszystkim. Podali mi jakiś zastrzyk, pewnie uspakajający, bo po chwili opadłam na poduszkę czując przerażający spokój. Lekarz poklepał Kurka po ramieniu posyłając mu delikatny uśmiech pod tytułem "Wszystko się ułoży" i opuścił salę wraz z obsadą. Siatkarz ponownie usiadł obok i głaszcząc mnie po policzku powiedział:

-Nie martw się, mała jest dzielna, walczy...-zacisnął zęby pociągając nosem a ja pokiwałam głową i odpłynęłam. 

Później dowiedziałam się, że pod wpływem ciągłego stresu i przemęczenia doszło do poważnych komplikacji, które spowodowały krwotok. Stan zdrowia dziecka jest określany jako stabilny. Mała jest wcześniakiem, więc musi przebywać w inkubatorze i być podłączona do wielu aparatur. Nie widziałam jej jeszcze. Tak bardzo się boję tego widoku, tej kruszynki, która leży tam i walczy o życie. Bartek został wpuszczony na oddział, lecz mógł ją zobaczyć tylko przez szybę. Mówi, że ma wspaniałą opiekę, ciągle są tam pielęgniarki, które bacznie ją obserwują. To najważniejsze, prawda?

(...)

-Musimy wymyślić dla niej imię Flaw.- Kurek posłał mi uśmiech sądząc, że już wszystko się ułoży. Nie wiedział, o tym że spotkałam Artura. Nikt nie wiedział, nie chcę nikogo martwić.

-Masz jakieś propozycje?-zerknęłam na niego kątem oka podciągając się do pozycji siedzącej. Rana po cięciu cesarskim dawała o sobie znać, bolało jak cholerka.

-Może...Hania?-uniósł brew do góry

-Możdżonek, a wiesz że jej nie lubię.-skrzywiłam się tkwiąc wzrok na swym wenflonie

-Gosia?

-Lisiecka, taka małpa z gimnazjum, jak ja jej nie cierpiałam...-aż się otrząsnęłam na samą myśl

-No to nie wiem, ty coś wymyśl.-wzruszył ramionami by po chwili zająć miejsce tuż przy mnie. Spojrzałam na niego niepewnie. Nie wiedziałam co chce zrobić.

-Przepraszam cię. Za wszystko. Od razu powinienem był polecieć za tobą, tak kurewsko żałuję, że pozwoliłem na to...-zagryzł wargę przybliżając usta do mojego policzka. Musnął go tak delikatnie a mi zrobiło się bardzo przyjemnie. Choć to nic w porównaniu z gorącymi pocałunkami, ale on wiedział, że w tym momencie na nic więcej nie może sobie pozwolić. Przejechałam opuszkami palców po jego kilkudniowym zaroście a następnie po ustach.

-Amelka.

-Co?-zmarszczył czoło nie wiedząc przez chwilę o jaką Amelkę mi chodzi

-Amelia Kurek, podoba ci się?

-Bardzo.-uśmiechnął się szeroko-Amelia Kurek urodzona 6. kwietnia 2015 roku, o godzinie 15:26, waga 1800, długość 42 cm i 7 punktów w skali Apgar- wyrecytował niczym Redutę Ordona na co pierwszy raz od nie wiadomo jak długiego czasu się roześmiałam.

(...)

-Kiedy wracasz do Maceraty?-byłam ciekawa na jak długo przyleciał. Przecież nie mógł sobie pozwolić na "urlop" w sezonie ligowym. Ten spoważniał na długą chwilę błądząc wzrokiem po ścianach sali, więc od razu wyczułam, że coś się stało

-Trener mnie zawiesił.-przełknął głośno ślinę po czym wstał podchodząc do okna. Podążyłam za nim wzrokiem nie wierząc w to co słyszę.

-Przez to, że tu przyleciałeś tak? Niepotrzebnie...trzeba było zostać.-poczucie winy, znowu. -Wracaj tam póki nie jest za późno, Bartek ty nie możesz być zawieszony, co jeśli PZPS się dowie? Przecież na pewno się dowie i będziesz miał problemy!

-Błagam, nie kłóćmy się, chociaż teraz.-obrócił się w moją stronę krzyżując ręce na klatce piersiowej

-Wracaj tam, to zaszkodzi twojej karierze.-byłam przekonana co do swojej racji. Nie wybaczyłabym sobie gdyby to wszystko zaważyło na jego przyszłości siatkarskiej. A jego matka? Przecież ona by mnie "zjadła" za to!

-Teraz wy jesteście najważniejsze, nie siatkówka.

-Zrób to dla nas i leć, za miesiąc i tak kończy się sezon!-nie wytrzymałam i wstałam z łóżka. Ledwo bo ledwo, zgięta w pół, bo szew w dole brzucha strasznie ciągnął mnie do dołu, ale mniejsza o to. Kurek widząc to odruchowo złapał mnie za ramiona.

-Chodźmy do Amelki.-zaproponował zmieniając temat. Zmarszczyłam czoło i skinęłam głową. Wolnym krokiem wyszliśmy z sali udając się na oddział intensywnej opieki noworodków i wcześniaków. Stanęliśmy za szybą a mi mimowolnie poleciały łzy. Tak bardzo chciałam ją dotknąć, przytulić, pocałować a nie mogłam... Jeszcze nie teraz. Bartosz przytulił mnie do siebie całując w czubek głowy. Kreśliłam palcem nieokreślone wzory na jego klatce piersiowej myśląc, że gdyby nie ta moja cholerna podróż i spotkanie Artura na pewno nie urodziłabym przedwcześnie i nasze dziecko nie musiałoby teraz tam leżeć.







__________________
Brak pomysłów, jednak tak jak obiecałam poniedziałek i czwartek to są dni nowości :)
Pozostawiam wam rozdział do oceny, mi się nie podoba...

Już jutro nasi siatkarze rozpoczynają drugą część kwalifikacji do Euro, jesteśmy na prostej drodze do wyjścia z pierwszego miejsca! :)
Trzymamy kciuki oczywiście, prawda? :) Aaaa... no i biedny Michał Kubiak, który doznał kontuzji i będzie pauzował kilka tygodni, dużo zdrowia Dziku, wracaj szybko! :)


Przybyły mi nowe czytelniczki za co bardzo dziękuję, mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej z Bartkiem i Flawią :*

Pozdrawiam i zapraszam do czytania oraz komentowania... :)




poniedziałek, 19 maja 2014

Kiedy znajdziemy się na zakręcie, co z nami będzie?

"Kiedy znajdziemy się na zakręcie, co z nami będzie? 
Świat rozpędzi się niebezpiecznie,
co z nami będzie?
nawet jeśli życie dawno zna odpowiedź,
może lepiej gdy nam teraz nic nie powie..."


Wieczorem wzięłam laptopa na kolana by sprawdzić połączenia lotnicze Macerata-Częstochowa. Jutro z rana jest jakiś lot, ale najgorsze jest to, że może już nie być ani jednego biletu. Wybrałam numer do pobliskiego portu lotniczego, by zapytać o wolne miejsca. Na szczęście było ich sporo, więc mogłam już jutro wrócić do Polski. Wyjęłam z szafy największą walizkę i zaczęłam się pakować. Nie obyło się bez łez oczywiście, to nie było łatwe.

Nie wrócił na noc. Budziłam się co godzinę, by sprawdzić czy miejsce obok mnie jest zajęte, lecz za każdym razem widziałam pustkę. Nie wiem gdzie poszedł. Może do jakiegoś nocnego klubu, może do któregoś kumpla, albo... Tylko Bóg jeden wie co się z nim działo. O 6 rano wygramoliłam się z łóżka, dziecko było niespokojne, jakby wyczuwało co jest grane. Ogólnie czułam się źle. Zamówiłam taksówkę a przed napisałam karteczkę, którą zostawiłam na stoliku w salonie.

Odprawa trwająca o dziwo tylko 40 minut i lot, który odbył się z małym opóźnieniem. Chwilę po 12 wylądowaliśmy w Częstochowie, kolejna odprawa i... i co teraz? Nie mam jak się dostać do Bełchatowa, a przecież te dwa miasta dzieli jakieś 64 km drogi. No nic, zadzwoniłam po kolejną taryfę. Dobrze, że mieszkania w Bełku nikomu nie wynajęłam ani nie sprzedałam.

Po ponad godzinie jazdy stanęłam przed swoim blokiem. Nikt nie wiedział, że wróciłam. Ciągnąc za sobą walizkę próbowałam wejść po tych cholernych schodach na górę. Na szczęście zjawił się sąsiad, który zdziwiony mym widokiem pomógł mi wejść na piętro. Podziękowałam mu i pomału rozpakowałam swoje rzeczy. Potwornie zmęczona usiadłam na kanapie, nogi położyłam na szklanym stole i głaszcząc się po swoim dużym już brzuchu zaczęłam:

-Damy sobie same radę kochanie, nic się nie martw... Mamusia kocha tatusia i dlatego wróciłyśmy do Polski, nie mogę go tak krzywdzić, wiesz?-westchnęłam ciężko zaciskając powieki. Jakby na odpowiedź mała kopała mnie nóżkami a ja idealnie odczuwałam to na swych dłoniach.

(...)

Macerata:
Bartosz:

Wróciłem do domu dopiero po południu po skończonym treningu. Miałem dość tego wszystkiego. Tych kłótni, nieodzywania się do siebie. Wbrew pozorom dla mnie to też było ciężkie. Gdzie byłem całą noc? Zostawię to bez odpowiedzi. Chyba nie chcecie wiedzieć... Złapałem za klamkę sądząc, że mieszkanie jest otwarte, jednak zaraz musiałem sięgnąć po klucz. W środku panowała cisza, nie było słychać telewizora, radia ani innych domowych odgłosów. Obszedłem wszystkie pomieszczenia,  nigdzie jej nie było. Sądziłem najpierw, że poszła na miasto, ale kiedy w me ręce trafiła karteczka przeraziłem się nie na żarty.


"Wybacz Bartek, ja tak dłużej nie mogę, nie potrafię...Nie chcę cię krzywdzić, dlatego też wracam do domu, do Bełchatowa. Nie martw się o nas, wszystko będzie okej. Zajmij się grą, życzę ci złotego medalu. 

PS Kocham cię... 
Flawia"

Po mych polikach spłynęły łzy. Pierwszy raz odkąd pamiętam. Zawsze starałem się je powstrzymywać, bo przecież mężczyźni nie płaczą. Teraz nawet nie próbowałem. Osunąłem się pod ścianą wyciągając komórkę z kieszeni. Najpierw wybrałem numer do Flawii, ale nie odbierała. Zrezygnowałem po 15 próbach. Kolejną osobą była jej siostra, Dagmara. Długo na odebranie telefonu czekać nie musiałem...

-Co tam szwagier? Przylatujecie na Wielkanoc?- spytała z uśmiechem na twarzy trzymając ponad rocznego Antosia na rękach

-Flaw wróciła do Bełka, błagam cię jedź do niej i zobacz czy wszystko z nimi w porządku, bo nie odbiera ode mnie telefonu.- zagryzłem  mocno wargę stukając tyłem głowy o ścianę

-Jak to wróciła? Co się stało?!- wystraszona tym co jej właśnie przekazałem aż usiadła pod wpływem uginających się kolan

-Nie pytaj Daga... Idiota ze mnie, pojebany idiota. Nawet nie starałem się jej zrozumieć, tylko wpędziłem ją w poczucie winy.-mówiąc to przetarłem czerwone od łez oczy i podniosłem się biorąc w dłoń nasze wspólne zdjęcie, na którym staliśmy przytuleni do siebie


-Dobra, nie ważne teraz! Już do niej jadę!-rozłączyła się i szybko ubrała dzieci po czym wskoczyła do samochodu.


(...)

Bełchatów:
Flawia

Położyłam się spać.  Ciągle myślałam o Bartku, o tym czy już wrócił do domu, czy przeczytał mój list, co sobie pomyślał, co teraz robi... Nie chciałam by tu teraz przyjeżdżał, miałam nadzieję, że nawet coś takiego mu przez myśl nie przeszło! Obudziło mnie walenie do drzwi. Ktoś był tak natarczywy, że chcąc nie chcąc musiałam wstać i otworzyć. Winiarska na samym wejściu wzięła mnie w ramiona tuląc do siebie jak małą dziewczynkę. Cała ona, moja kochana starsza siostra, która zawsze mnie broniła przed kimkolwiek, pocieszała, rozmawiała. Zawsze mogłam na nią liczyć. Oliwier, który stał tuż obok niej wtulił się w moją nogę mówiąc:

-Fajnie, że jesteś ciociu. Stęskniłem się!-posłał mi słodki uśmiech a'la Michał Winiarski a ja odrywając się od Dagi z trudem, gdyż przeszkadzał mi brzuch, ukucnęłam całując go w policzek

-Też się stęskniłam Olo, idź do kuchni coś ci przywiozłam.-puściłam mu oczko na co blondyn ochoczo pobiegł by sprawdzić co to. Jaki okrzyk wydał z siebie widząc całą torbę słodyczy prosto z Włoch. Zaśmiałam się i wzięłam Antka na ręce.

-Dla ciebie też coś mam, zaraz zobaczysz.-przemieszałam dłonią w jego gęstych włosach a na jego twarzy zagościł ogromny uśmiech

-Cio-cia, cio-cia!- krzyczał klaszcząc przy tym w łapki co wywołało u mnie zadowolenie. Tylko Dagmara stała z boku z miną bardzo poważną.

-Pogadajmy, Kurek do mnie dzwonił. -skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i udała się do dziennego. Zrobiłam nam coś do picia, młodzi Winiarscy zajęci byli sobą. Oli zajadał się żelkami a Antek siedział na podłodze bawiąc się nowym samochodem od kochanej cioci. Opowiedziałam jej o wszystkim, dokładnie krok po kroku opisałam jej to co działo się ostatnio między mną a Bartoszem. Słuchała uważnie co jakiś czas spoglądając na swych synów, upewniając się czy aby na pewno wszystko z nimi okej. Chciałabym być taką matką jak ona. Mam nadzieję, że taka będę.

(...)

-Co teraz chcesz zrobić?-przyjrzała mi się bardzo uważnie dopijając kawę

-Nie wiem, ale na pewno nie chcę teraz do niego wracać... Musimy pobyć trochę osobno, bo to wszystko za szybko się rozwinęło. Ciąża, przeprowadzka...jeszcze tylko ślubu brakuje...-pokręciłam głową z grymasem zastanawiając się poważnie nad tym wszystkim

-Tak miało być Flawia, nic nie dzieje się bez powodu, ale masz rację...pobądźcie trochę sami, może dobrze wam to zrobi? I co najważniejsze...dla niego to też jest ciężkie, nie wie jak ma się zachowywać w obliczu twojego strachu wiesz przed czym. Pogadam z nim o  tym, postaram się jakoś to ogarnąć...

-Dziękuję, ale lepiej nie.-stwierdziłam stanowczo- Nie dziwie mu się, że tak reaguje, ja chyba mam naprawdę problem i powinnam się leczyć.-spuściłam wzrok uprzednio posyłając jej wymuszony uśmiech. Złożyła usta w wąską kreskę wpatrując się we mnie bacznie z troską w oczach. Ponownie zaczął dzwonić mój telefon, to Bartek. I co ja mam zrobić? Odebrać, rozłączyć? Wyłączyłam telefon kładąc go na komodzie koło telewizora. Wiem, że nie powinnam tak robić, ale to dla naszego dobra. Tak to sobie tłumaczyłam w tamtej chwili. Jakiś czas później Winiarscy wrócili do siebie a ja zaczęłam sprzątać. Niby nikogo tu nie było przez ponad 2 miesiące, ale kurzu na szafkach co niemiara. Przynajmniej miałam zajęcie i nie myślałam o tym co zwykle. Pod wieczór wyszłam na małe zakupy, bo lodówka stała pusta. Wzięłam masło, ser żółty, mleko, chleb, wodę mineralną, podeszłam do kasy i idąc z powrotem do siebie usłyszałam znajomy głos, głos którego nigdy nie chciałam więcej usłyszeć, ale moje wcześniejsze obawy się potwierdziły. Stanęłam niepewnie oglądając się za siebie. Wysoki brunet, z lekkim zarostem zbliżał się w moją stronę. Wokół było wielu ludzi, jak to na mieście, więc niby nic mi nie groziło, ale...

-Kopę lat-uśmiechnął się chamsko mój oprawca stając blisko mnie. Doznałam jakby paraliżu. Chciałam uciec, ale nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam na niego ze strachem. Nic się nie zmienił, wygląda tak samo jak 9 lat temu.

-Nie cieszysz się, że mnie widzisz? Flawia, no wiesz...?-uniósł brwi do góry jakby zawiedziony by po chwili dodać- W ciąży jesteś? Kim jest ten szczęśliwiec, co?-chciał położyć dłoń na mym brzuchu jednak w tej chwili odsunęłam się kilka kroków do tyłu

-Co ty tu robisz?-szepnęłam cicho, gdyż ścisk gardła nie pozwolił mi na więcej

-Jak to co? Mieszkam tu! Po wyjściu z więzienia wyjechałem do USA, ale doszedłem do wniosku, że się za tobą stęskniłem.-mówił to jak jakiś psychopata. Właśnie zaczęłam żałować, że przyleciałam do Polski. Gdybym tam została nie wpadłabym na niego, a jeśli nawet to obok byłby mój chłopak. Odwróciłam się na pięcie i widząc jak zaraz obok podjeżdża autobus miejski postanowiłam do niego wejść. Zdążyłam w ostatniej chwili. Artur wykrzyczał za mną jeszcze:

-Do zobaczenia!

Usiadłam koło jakiejś starszej pani kładąc reklamówkę na podłodze i zaczęłam płakać. Nie zwracałam uwagi, na to że ludzie się na mnie patrzą. To nie było ważne, ważne jest to, że mój koszmar znowu się zaczyna. Co ja mam teraz zrobić?



__________________________
Ann, nie wyskakuj z okna, proszę! :) :D
Wena znowu mnie dopadła jak widać, Artur wrócił, trochę namiesza w życiu głównej bohaterki.

Polska z 9 pkt na koncie po polskiej rundzie kwalifikacji :) Ach, cóż za szczęście mnie ogarnęło! :) Oby tak dalej! :)

Jak widzicie postanowiłam dodawać nowości 2 razy w tygodniu, tj poniedziałek i czwartek :)
Zapraszam do czytania i komentowania :)
Monika

czwartek, 15 maja 2014

Lepiej późno niż później.

Bełchatów:

-Zbyszek?!-Zosia nie dowierzała własnym oczom. Jak to? Co on tu robi? Przecież nie chciał dziecka, mówił, że to nie jego, że ma się wypchać, do końca był obojętny a teraz specjalnie przyleciał z Modeny tu do Bełchatowa?! O co tu chodzi? Ruda kilka miesięcy temu podjęła decyzję o oddaniu Michałka do adopcji a teraz? Teraz wszystko może ulec zmianie.

-Wygląda jak ja kiedy byłem mały...ten nosek...-zakrył usta dłonią by po chwili schować w nią całą twarz. Długo się nie odzywał, patrzył na śpiącego noworodka swymi zielonymi, teraz błyszczącymi się w dodatku oczyma. -Nie pozwolę oddać go do adopcji, to jest też mój syn, mam do niego takie same prawa jak ty.-przeniósł na nią wzrok i usiadł na krześle przy łóżku. Maciejewska nie kryła złości i żalu do siatkarza.

-Teraz taki tatuś kochany? Teraz kiedy sprawy z adopcją są już dopięte na ostatni guzik, rodzina przygotowała pokoik dla Michasia, kupiła dla niego wyprawkę, oswoiła się z myślą, że w końcu będą mieli swoje wymarzone dziecko? Teraz do cholery się odezwałeś?! A gdzie byłeś jak chodziłam w ciąży i nie miałam nawet na wizytę u ginekologa?!-chciało jej się płakać, z trudem się powstrzymywała, lecz doszła do wniosku, że zbyt dużo wylała łez przez tego imbecyla. Nie warto. Zbyszek siedział ze spuszczoną głową słuchając tego co ma mu do powiedzenia matka jego dziecka. Wiedział, że źle zrobił. Powinien był się inaczej zachować, ale czasu nie da się cofnąć. Stało się, po prostu. 

-Flawia do mnie wczoraj dzwoniła, powiedziała mi, że jeśli się nie pospieszę to już nigdy nie zobaczę własnego dziecka a ja przecież zawsze chciałem je mieć... Przepraszam za wszystko, ale nie pozwolę na adopcję. Nie zniósł bym myśli, że mój syn wychowuje się gdzieś u obcych ludzi, tylko dlatego, że zachowałem się jak ostatni debil i gówniarz. Zosiu, pomogę wam, zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. Pod każdym względem.-mówił tak przekonująco, było widać, że zaczęło mu zależeć. W końcu! Zośce tak naprawdę chyba ulżyło. Niby była zdecydowana, ale jak wiadomo każda matka chce mieć swe dziecko przy sobie. Teraz tak będzie. Zabierze Michała do domu i będzie go wychowywać. To nic, że nie ma dla niego nawet smoczka. Zbyszek jeszcze tego samego dnia razem z Dagmarą poszli na zakupy dla małego Bartmana. Kupili wózek, łóżeczko, ciuszki itd. Kobieca ręka się przydała, przecież Daga ma już dwójkę dzieci to wie co z czym się je. Ruda nie podpisała papierów. Przeprosiła młode małżeństwo za to, że zrobiła im nadzieję. Bardzo to przeżyli. Nie dziwię się. Od przeszło 3 miesięcy żyli z myślą, że będą mieli syna a tu... Jakby Zibi myślał jak dorosły facet wszystko potoczyło by się inaczej. 

Wszystko się ułożyło. Nazajutrz Zofia i Michał zostali wypisani do domu, gdzie czekał już urządzony pokój. Tata Rudej był w szoku, pozytywnym. Od początku był przeciwny adopcji, ale chciał uszanować decyzję córki. Mały otrzymał nazwisko po ojcu, a w akcie urodzenia widnieje piękny wpis IMIĘ I NAZWISKO OJCA: ZBIGNIEW ANDRZEJ BARTMAN. Czego chcieć więcej? Nie mogło tak być wcześniej? Teraz ZB9 musi porozmawiać z jeszcze jedną osobą, a mianowicie z własną żoną: Joanną Michalską-Bartman, która nie ma bladego pojęcia o potomku swego męża. Nie przeczuwam tu zadowolenia i rzucenia się ze szczęściem na szyję atakującego, ale trzeba jej to powiedzieć. 


(...)
2 tygodnie później
Macerata:

Już wszystko wiem. Dostałam telefon od Zośki, nawet nie wiecie jaka była rozpromieniona! Już dawno jej takiej nie słyszałam. Dodatkowo z oddali dało się słyszeć kwilenie Bartmana Juniora. To takie słodkie. Jak widać wyszło na moje, opłacało się wtrącać w nieswoje sprawy. Przynajmniej utarłam nosa Kurkowi, który mi to odradzał!
U nas nic się nie zmienia. Coraz mniej ze sobą rozmawiamy, mijamy się, choć ja wiecznie jestem w domu to on traktuje mnie jak powietrze. Jest mi z tym źle. Nie wiem czemu tak jest. A może wiem? Tak, to przeze mnie. Przez moje wieczne napady paniki, koszmary nocne, strach. Nie daję mu się dotknąć, a jak wiadomo każdy mężczyzna ma swoje potrzeby. Od miesiąca nie uprawialiśmy seksu. A czemu? Bo ja mam jakąś cholerną blokadę psychiczną. Rozumiecie? Wy może tak, ale Bartek chyba nie... Rozwala mnie to wszystko totalnie od środka a wiem, że nie powinnam się teraz denerwować ani stresować. Tylko jak mam tego nie robić skoro wciąż mam wrażenie, że niedługo spotkam Artura na swojej drodze?! To wszystko jest popierdolone.

-Twoje ulubione.-rzekłam podsuwając pod nos talerz z pieczonym kurczakiem i ziemniakami siatkarzowi, który dopiero co przyszedł z treningu. 

-Yhym...-usłyszałam tylko kiedy zaczął jeść a ja ze spuszczonym wzrokiem podeszłam pod okno i przyglądałam się temu co dzieje się na ulicach Maceraty.

-Dlaczego taki jesteś, co?-nie wytrzymałam tej grobowej ciszy jaka panowała już od kilkunastu minut. Bartek odchrząknął głośno odsuwając pusty talerz ze sztućcami na sporą odległość od siebie. Patrzyłam na niego oczekując czegokolwiek. 

-Jaki? Zimny, obojętny?!-wstał z krzesła po czym wyjął zimne piwo z lodówki i je otworzył upijając łyk- Powiedz mi jaki mam być, skoro ty mnie od siebie odsuwasz, co? Nie pozwalasz się dotknąć, zbliżyć...Ja nawet nie pamiętam smaku twych ust... 

-To nie tak Bartek...ja...-podeszłam do niego chcąc powiedzieć coś więcej, ale nie mogłam, gdyż wszedł mi w słowo

-Masz paranoje kobieto. Żyjesz tym co się stało wiele lat temu, nie liczysz się z tym co dzieje się teraz.-znacząco podniósł ton co wywołało u mnie lęk przed kolejną kłótnią

-Mówiłam ci, że nie potrafię inaczej.

-To jest chore Flawia, może zacznij się leczyć, bo tak nie da się żyć!-wykrzyczał mi to  z pretensją prosto w twarz i wyszedł. Tak po prostu wyszedł z mieszkania zostawiając mnie po raz kolejny samą. Trzask drzwi rozległ się po całym lokum a ja znowu zapłakana wskoczyłam do łóżka opatulając się kołdrą. 



______________________
Mamy kryzys! I to dosyć poważny jak widać.
Na szczęście Zbych zmądrzał i chociaż Zosia ma się z czego cieszyć :)

***
Już jutro pierwszy mecz reprezentacji! Jak ja się nie mogę doczekać! :)
Ogólnie miałam dodać jutro rozdział, ale że mamy meczyk to nie miałabym jak, prawda? :P

POLSKA BIAŁO-CZERWONI!!!!!

Do następnego! Zapraszam do czytania i komentowania :)
Monika


poniedziałek, 12 maja 2014

To tylko złe przeczucie.

2 w nocy, zerwałam się z przeraźliwym krzykiem, cała zapocona ciężko dysząc i  odgarnęłam mokre od potu włosy do tyłu zanosząc się płaczem. Bartek rozespany, lecz równie przerażony jak ja poderwał się do pozycji siedzącej.

-Co ci jest?!-był wyraźnie zaniepokojony widząc jak nie mogę powstrzymać płaczu. Znowu ten sam koszmar, Artur, samochód, las, ucieczka, sąd, wyrok... Jednak jakby tego było mało przyśniło mi się dziecko, być może nasze,  nie wiem. Szłam z nim na spacer, znikąd zjawił się Artur, szarpał mną i koniec. Obudziłam się. Czy to się kiedykolwiek skończy? W końcu zaczęłam jakoś normalnie funkcjonować, żyć a przeszłość i tak nie daje o sobie zapomnieć, teraz gdy jestem szczęśliwa, a przynajmniej tak mi się wydaje...


-N-nic... miałam zły sen, to wszystko.-odwróciłam głowę w prawą stronę by nie daj Boże nie spotkać się z jego spojrzeniem. Zaciskając powieki ułożyłam się na boku, plecami do chłopaka, ale ten za wszelką cenę chciał wiedzieć o co chodzi, więc przybliżył się do mnie i kładąc rękę na mym brzuchu zaczął:

-Chcesz pogadać?-przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Pierwszy raz poczułam, że jego dotyk mnie drażni a wręcz odpycha. Przypomniały mi się wszystkie wydarzenia sprzed prawie 9 lat.

-Nie dotykaj mnie, proszę...-szepnęłam wstając szybko na równe nogi. Patrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami, chciał dobrze, chciał mnie pocieszyć a ja go odepchnęłam...

-Dlaczego? Powiedz mi, co ci się śniło, co się stało?

-Po prostu mnie nie dotykaj!-wykrzyczałam ze złością, tak że być może całe piętro mnie usłyszało.

-Nie krzycz, noc jest, ludzie śpią!- powiedział podniesionym tonem podchodząc do mnie. Ujął mą twarz w dłonie, z jego oczu mogłam wyczytać wiele pytań. Nie wiedział co się stało, a ja go od siebie w tej chwili odsuwałam zamiast powiedzieć co jest grane. Nie było to dla mnie łatwe, choć Kurek wiedział co kiedyś mnie spotkało, myślał, że już dawno zostawiłam to za sobą. Ja też tak myślałam...

-Odwal się ode mnie, daj mi spokój,błagam cię...-zagryzłam wargę i wyszłam z sypialni. Zostawiłam go tam totalnie zdezorientowanego. Było mi tak źle i głupio, ale ja nie potrafię chyba żyć normalnie. Wydawało mi się, że już jest dobrze, bo długi czas nic mi się nie śniło, nie myślałam o tym a tu proszę, znowu to samo. Położyłam się na kanapie, nakryłam kocem i próbowałam jakoś usnąć. Jako, że mebel strasznie niewygodny to nie mogłam tam wyleżeć, wszystko mnie wszędzie gniotło. Usiadłam, zegar wybijał 3:00. Bartek pewnie położył się na drugi bok i przyciął komara dalej, w końcu o 7 musiał wstać na trening. Myliłam się. Przyszedł do salonu, przysiadł się i jakieś 15 minut wpatrywał się we mnie bez słowa.

(...)

-Chodź do sypialni, tu się nie wyśpisz...-niepewnie chwycił mnie za rękę, ale ja ją zabrałam. Nie patrzyłam na niego, nie mogłam, nie chciałam. Boże, kobieto! Przecież on ci nic nie zrobił, kocha cię a ty co??? Biłam się ze swoimi myślami chowając twarz w dłoniach.

-To ja tu będę spał.- stwierdził stając nade mną. Co takiego? Kanapa 1,70 długości a on chce tu spać?
Jezu...co ja odwalam... Głupia egoistka. Miałam w tym momencie ochotę spakować się i wrócić do Polski, nie zasługuję na miłość, na szczęście. To mnie przerasta, wszystko mnie przerasta i przeraża!

-Bartek, może to był błąd? Może nie powinniśmy być razem? Może ja powinnam stąd wyjechać?-wzrok utkwiłam w panelach podłogowych zatrzymując się przy wyjściu z pokoju. On nie wierzył w to co słyszy. Kochał mnie, okazywał to jak tylko mógł.

-Co ty pierdolisz?!-wkurzył się, z resztą nie dziwię się. Też bym była zła jakby on mi tak powiedział.- Co nazywasz błędem? Nas? Nasze dziecko? Kobieto, co ty mówisz?! O co ci chodzi?!


-Przepraszam, ale ja nie mogę...myślałam, że jestem w stanie normalnie żyć, ale nie...

-Przestań! Przestać do cholery! Kochasz mnie?-zbliżył się na niebezpieczną odległość wbijając we mnie swe spojrzenie

-Tak, i dlatego muszę wrócić do Bełchatowa...Ze mną nie da się normalnie żyć Bartosz...-miałam taką ochotę się w niego wtulić, lecz z tyłu mej głowy krążyła jedna myśl: Kochasz go, więc  wyjedź i żyj sama z waszym dzieckiem, tak będzie lepiej!

-Kurwa! Flawia, kochasz mnie czy nie?!-wykrzyczał przytykając swoje czoło do mojego. Jego ciepły oddech i troska w oczach sprawiły, że wymiękłam, totalnie...

-Kocham...kocham...ale nie daję rady... Znowu mi się przyśnił on i nasze dziecko, tak się boję, że go kiedyś  spotkam a ty nie wytrzymasz tego wszystkiego, tych moich napadów paniki i odejdziesz.-łzy spływały po mych policzkach jedna za drugą, nie panowałam nad tym w ogóle.

-Jestem przy tobie i nigdzie się nie wybieram Flaw, zawsze będę z tobą, z wami, rozumiesz? Nie masz się czego bać.-objął mnie całując przy tym w sam czubek głowy. Mieszał palcami w mych kruczoczarnych włosach a ja wtuliłam się w jego umięśnioną klatkę piersiową.


O 7 wyszedł na trening, w tym czasie poszłam na zakupy, mały spacer. W domu zrobiłam obiad, dzisiaj schabowe i ziemniaki z surówką. Wciąż czułam się nieswojo, źle, jakby ktoś mnie obserwował. Wiem, że to tylko chory wymysł mojej wyobraźni. Tylko wymysł.

(...)
Rzucona w kąt torba treningowa, przepocona koszulka położona gdzieś w salonie. Kilka zdań wymienionych przez cały dzień. Ja w coraz to bardziej zaawansowanej ciąży, krzątająca się po domu, sprzątająca i gotująca. Tak wyglądało dalej nasze życie w Maceracie. Zwykła rutyna i monotonia. Częste kłótnie o byle gówno, ostatnio pożarliśmy się o jego matkę, która bez przerwy mnie karciła za cokolwiek. Kiedy w końcu nie wytrzymałam i jej odpyskowałam, tak że poszło jej w pięty to po ich wyjeździe dostałam opierdol ob Kurka. No chłopie! Albo jesteś ślepy i głuchy na to co twoja matka wyrabia, albo ja nie wiem...Zaczynam mieć tego wszystkiego dość. Bartka, pani Iwony, tych całych Włoch, siatkówki, tego że go ciągle nie ma i...
Nasza córka na świat przyjdzie za jakieś dwa miesiące, Cucine Lube Banca przez ligę pędzi jak burza. Jak do tej pory przegrali tylko jeden mecz w sezonie. Byłam na każdym ich meczu, muszę powiedzieć, że atmosfera tu a w Polsce na trybunach to dwie różne sprawy. Tu nie ma takiego zainteresowania siatkówką.

Mamy 16. marca. Bartka jak zwykle nie ma. Siedzę sama w domu, nogi mi puchną, bolą mnie plecy, chodzić nie mogę. Boże, narzekam jak stara baba. Nie ważne. Dostałam telefon, że Zośka urodziła dzisiaj rano chłopca, ślicznego i zdrowego. Ciekawe jak zareaguje Bartman?

-Zbyszek, pragnę cię poinformować, że zostałeś ojcem.-rzekłam bez ogródek kiedy atakujący Modeny odebrał telefon

-No i...?-dopytał chamsko a we mnie aż się zagotowało

-No i...jak się nie pospieszysz, to Zośka twoich danych w akcie urodzenia nie poda i nigdy Michała nie poznasz. Leży w wojewódzkim w Bełchatowie.-rozłączyłam się kładąc telefon na komodzie. Czy to coś da...? Hmm...nie liczę już na to, że ten debil będzie chciał zmienić całą sytuację, że pojedzie do Polski by zobaczyć swe dziecko... Na nic nie liczę.


(...)

17. marca- Bełchatów, szpital.

Zosia leżała razem z Michałkiem w sali, czekała na kobietę, która przyniesie jej papiery do adopcji. Nie zamierzała podać Zbigniewa jako ojca, w akcie urodzenia miał widnieć wpis OJCIEC NIEZNANY.
Rodzice adopcyjni to młode małżeństwo, koło trzydziestki. Zamożni lekarze mający willę i trzy samochody, do tego kasy jak lodu. Świetny dom dla malucha. Ruda długo ich szukała, ale w końcu znalazła.
Dzisiaj wszystko miało się skończyć. Synek miał pojechać z nowymi rodzicami a Zosia miała zapomnieć o wszystkim co się zdarzyło w ciągu ostatnich 9 miesięcy. Wszystko poukładała sobie w głowie, jednak nie myślała, że coś takiego się zdarzy, że jej plany ulegną diametralnej zmianie.
Spała, ktoś wszedł do sali. Sądziła, że to ta pani, na którą czekała, ale jej oczom ukazał się ktoś inny, ktoś kto stał nad łóżeczkiem Michała i bacznie mu się przyglądał.



__________________________
Kim jest ten ktoś? Jak sądzicie? :)
Sorry za to u góry, ale wena mi umknęła :P
Zapraszam do czytania i komentowania, Monika :*

czwartek, 8 maja 2014

Benvenuti in Italia

Byłam strasznie ciekawa jak mieszka mój facet. W głowie miałam przeróżne obrazy, bo powiedzmy sobie szczerze: Jak może wyglądać mieszkanie, w którym nie ma kobiety?
No właśnie, przecież jak przyjeżdżał do mnie do Bełchatowa to ciągle musiałam się na niego drzeć by brudne i śmierdzące skarpetki wrzucał do kosza na pranie a nie kładł na podłodze przy kanapie.
Trudno, najwyżej na przywitanie posprzątam.
Macerata to piękne miasto, jest tu tyle zabytków, każdy budynek ma swój urok.
Nie mogłam się na to wszystko napatrzeć, ciągle zaglądałam przez szybę samochodu i postanowiłam sobie, że jeszcze tego samego dnia Bartosz musi mi pokazać miasto, w przeciwnym razie nie dam mu żyć.
Stanęliśmy pod 6-piętrowym budynkiem znajdującym się niedaleko Kościoła Santa Maria Incoronata, Kurek wyjął z bagażnika moje walizki, w które spakowałam praktycznie wszystkie moje rzeczy. Dobrze, że mają tu windę, inaczej by chłopak nie dał rady, gdyż jego mieszkanko znajduje się na 4. piętrze.
Gdy winda wjechała na odpowiedni poziom mym oczom ukazał się ogromny korytarz a po dwóch jego stronach znajdowały się drzwi.

-60. nasza, trzymaj klucz.-ciągnąc za sobą me tobołki wyjął z kurtki pęk kluczy wciskając mi go w dłoń

-Ktoś znajomy tu mieszka?-włożyłam klucz do zamka i niepewnie przekręciłam w prawo. Doznałam szoku. Spodziewałam się syfu, wszystkiego co najgorsze a tu...porządek. Wyglancowane, wypachnione, jak w muzeum. Każda rzecz była do siebie kolorystycznie dopasowana, nic nie znajdowało się tu przypadkowo. Nowe sprzęty RTV i AGD. Ogólnie do dyspozycji jakieś 100 metrów kwadratowych.
Rozglądałam się dookoła, podchodziłam do wszystkiego dotykając po kolei. Pomyśleć, że Bartosz Kurek to niby taki leń i bałaganiarz.

-Naprzeciwko Podrascanin i Zaytsev z Ashling.-posłał mi uśmiech ustawiając walizki pod ścianą w przedpokoju-Napijesz się czegoś?

-Musisz mnie z nimi zapoznać. Masz sok?-pognałam za nim do kuchni i zatrzymałam się przed cudowną zmywarką-Jezuu, naczyń nie będę musiała myć.-zaklaskałam w dłonie podskakując jak mała dziewczynka.

-Nie skacz tak, bo ci dziecko  wyskoczy.-rozbawiony nalał soku jabłkowego do szklanki i mi ją podał- 100%, same witaminki.

-Skoro mowa o dziecku, przetłumaczyłam wszystkie wyniki badań, kartę ciąży itd na włoski i angielski, żeby później problemu nie było. Za 2 tygodnie muszę iść na kontrolę, więc pokażesz mi gdzie jest jakiś najlepszy ginekolog tutaj i...-rozgadałam się gestykulując przy tym rękoma, siatkarz patrzył na mnie jak na UFO, by po chwili mi przerwać:

-A skąd ja mam wiedzieć, gdzie tu jest najlepszy ginekolog, co? Nawet nie wiem, gdzie w ogóle jest jakikolwiek.-roześmiał się opierając tyłkiem o szafkę-Może jutro zaprosimy Ivana i Ashling na kolację to się jej spytasz, bo ona niedawno dziecko urodziła.-stwierdził z powagą wymalowaną na twarzy.

-No tak..-zagryzłam wargę krzyżując ręce na klatce piersiowej, ale zaraz ułożyłam je na brzuchu uśmiechając się- Kopie, dawaj rękę-podeszłam do Bartosza chwytając go za nadgarstek i przykładając jego dłoń na wysokości mego pępka-Czujesz?-spojrzałam mu w oczy na co on w wielkim bananem na twarzy pokiwał głową twierdząco.
Ostatnio nasz dzidziuś, mam nadzieję, że córeczka, daje okropnie popalić. W dzień śpi a w nocy kiedy chcę odpocząć zaczyna "buszować" i kopać mnie po czym tylko się da. To dopiero piąty miesiąc a co będzie później? Coś czuję, że mój biedny kręgosłup tego nie zniesie.
Pod wieczór wybraliśmy się na przechadzkę po ulicach Maceraty. Niedaleko mamy wielgachny sklep, droga z domu prosta, więc na pewno się nie zgubię. Tak myślę przynajmniej.
Jest kościół, apteka, szpital, centrum handlowe, kino... Nic więcej do szczęścia nie potrzebuję.
Zaszliśmy jeszcze na małe zakupy do jednego z włoskich supermarketów. Dobrze, że Kuraś umie włoski, jak kasjerka zaczęła coś trajkotać to ja tylko wyszczerzyłam oczy i zwiałam na przód by pakować produkty do reklamówek. Przynajmniej Bartosz miał ze mnie ubaw, jak zwykle. Ten się byle czego nabija. Jak go głupawka dopadnie to wystarczy mu palec pokazać i o mało się nie posika ze śmiechu. Nie rozumiem tego człowieka.

(...)
Rano jak już wstałam Bartosza w domu nie było. Poleciał na trening, więc po śniadanku wzięłam się za rozpakowywanie swoich rzeczy. Gdy w łazience zaczęłam rozstawiać swoje kosmetyki, szampony i te inne pachnidełka nie mogłam przestać się zachwycać ogromnym, oświetlonym przeróżnymi LEDowymi lampeczkami lustrem nad umywalką. Jest, w końcu nie będzie mnie wyganiał sprzed lustra jak będzie się chciał golić czy coś!
Strzeliłam sobie szybki makijaż, tusz i lekka kreska na powiece po czym poszłam na balkon, z którego mieliśmy przepiękne widoki na panoramę miasta. W dzień wygląda to cudnie a w nocy kiedy palą się lampy obłędnie.
Rozległo się pukanie do drzwi. Lekko przestraszona postanowiłam otworzyć, bo może to coś ważnego. Nikogo tu nie znam, więc jeśli ktoś angielskiego nie umie to za cholerę się nie dogadamy!

-Angielski czy włoski?-pewna blondynka z 3-miesięcznym chłopcem na rękach i blachą pachnącego ciasta spytała z przyjaznym uśmiechem na twarzy

-Angielski-odwzajemniłam jej tym samym-A pani to...? Przepraszam, że tak pytam, ale dopiero wczoraj przyjechałam.-zaprosiłam ją do środka proponując coś do picia. Poprosiła o kawę, więc poszłam nastawić czajnik.

-Ashling Sirocchi-Zaytsev-usiadła przy stole w kuchni stawiając na nim blachę z ciastem. No tak! Że też od razu na to nie wpadłam!

-Ach, żona Ivana, tak? Kurcze, przepraszam, ale nie poznałam pani choć wielokrotnie widziałam panią na meczach w telewizji. Flawia Stęplewska-podałam jej dłoń na co ona odwzajemniła mi uściskiem. Nie mogła sobie poradzić z wymową mego imienia i nazwiska, zwłaszcza tego drugiego, fakt było strasznie trudne do ogarnięcia dla obcokrajowca.

(...)

-Mówmy sobie po imieniu, dobrze?-zaproponowała gdy byłyśmy w salonie, piłyśmy gorące napoje i zajadałyśmy się jej pysznym wypiekiem

-Oczywiście!-wydukałam z pełną buzią-Mów mi Flaw, będzie prościej.-zaśmiałam się biorąc od niej małego Zaytseva

-O wiele prościej, wy Polacy macie bardzo trudne nazwiska do wypowiedzenia.-pokiwała głową poprawiając synkowi koszulkę-A ty mi Ash-chwyciła kubek z kawą w dłoń opierając się wygodnie o oparcie kanapy

-Żebyś wiedziała, moje nazwisko jeszcze nie jest takie złe.-machnęłam ręką

-To są jeszcze bardziej skomplikowane?-wyszczerzyła oczy nie dowierzając

-Są.-uśmiechnęłam się a mały blondynek zaczął sobie gaworzyć-Jak ma na imię?-dopytałam po chwili

-Daniele. Miał być Filippo, ale Ivanowi się źle kojarzyło.-roześmiała się na samą myśl o tym jakie skojarzenie miał siatkarz

(...)
Gawędziło nam się bardzo przyjemnie. Znalazłyśmy wspólny język, nawet nie sądziłam, że tak szybko kogoś poznam. Jakąś godzinę później usłyszałyśmy dźwięk otwierających się drzwi i huk rzuconej w kąt ciężkiej torby treningowej. Nie trzeba było się długo domyślać co to .

-Jestem kochanie!Ale jestem zmęczony... Co robiłaś pół dnia?-wparował do największego pokoju w mieszkaniu, ale stanął jak słup soli widząc żonę jego klubowego kumpla jak siedzi obok mnie.-Ooo, to już się poznałyście?-uniósł brwi do góry składając czuły pocałunek na mym poliku.

-Tak, zaprosiłam ich już na kolację. Sorry, ale jeszcze nie zaczęłam obiadu...-skrzywiłam się odchylając głowę do tyłu by na niego spojrzeć

-Dobra, zrobię sobie coś.-stwierdził opuszczając nasze towarzystwo

-Będę się zbierać, bo pewnie Ivan zaraz przyjdzie, albo już jest. Pa, do później!-rzekła żegnając się z nami i wyszła wraz z marudzącym już Daniele'm.

(...)

Na obiad zrobiłam szybkie spaghetti, na nic innego nie miałam chęci. Bartek nie protestował, bo on jest wszystkożerny. Co mu byś nie dał to wciągnie. A zwłaszcza słodkie. Wiecie, że opylił pół blachy ciasta, które wcześniej przyniosła Ash? Przed nim nawet nie ma co chować słodyczy. Kiedyś paluchem wyżarł duży słoik Nutelli brudząc się przy tym jak Oliwier.

Po południu wrzuciłam kurczaka z warzywami do piekarnika i zaczęłam się pomału szykować na przyjście gości. Ciepły prysznic, włosy spięte w luźny, ale bardzo stylowy kok,delikatny makijaż, czarne legginsy i typowo ciążowa bluzka. Wyszłam z łazienki, sprawdziłam jak tam mięso i ruszyłam do salonu. Widok taki jak zwykle: Bartosz siedzi po turecku na podłodze i gra w jakąś durną grę na PlayStation. Mówię coś do niego a ten zero reakcji. Jakby zaczarowany.

-Bartek, idź się szykuj, bo zaraz 5 a jakoś po 6 będą.-stanęłam nad nim krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nic, nawet mnie chyba nie słucha.

-Bartek, 5 już jest.-zdenerwowana zaczęłam tupać nogą- Słuchasz mnie w ogóle?-spytałam podniesionym tonem

-Yhym, tak, tak...-mruknął dalej namiętnie wciskając przyciski na padzie. Jak on mnie słucha to ja święta Elżbieta jestem. Przewróciłam oczami odwracając się na pięcie, jednak do mej głowy przyszedł pewien pomysł. Uśmiechnęłam się pod nosem.

-Wiesz, dzisiaj byłam w tym sklepie co tu na rogu jest, robię zakupy, patrzę a tu mój były. Poprosił mnie o numer, więc mu dałam i jutro na kawę idziemy.-rzuciłam głośno wchodząc do kuchni. Nie minęła chwila a ten goryl stał za mną.

-Jaki były? Co na kawę, gdzie na kawę? Oszalałaś chyba!? -nerwowo chadzał po mym królestwie wymachując rękoma w te i we wte. Widok był cudowny, nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Patrzył na mnie zdezorientowany.

-Żaden były! Idź się szykować, a nie histeryzujesz jak baba w ciąży.-pokazałam mu język i wstawiłam ziemniaki pokrojone w talarki do piekarnika

-A weź ty wyjdź w ogóle.-parsknął klepiąc mnie w tyłek. Sukces! Od razu wszedł do łazienki. Jestem z siebie dumna. Tylko co ja mam zrobić z tą konsolą, co? Zaczynam być o nią zazdrosna. Może sprzątając zwalę ją z szafki i powiem, że to przypadek? Hmm...albo wyleje na nią wodę...?
Kurde, podejrzewam, że Kurek nie odezwałby się do mnie już do końca życia. Lepiej nie będę ryzykować.

(...)

Nakryłam do stołu, postawiłam na nim przekąski, sok, wodę, wino. Każdy będzie miał co tylko zapragnie. Bartosz wyglancował się jak stróż w Boże Ciało, śmiałam się, że jeszcze gromnicę mu w rękę wsadzić i by wyglądał jakby szedł do Pierwszej Komunii. Okej, najważniejsze, że się postarał i mnie posłuchał. Przecież o to mi chodziło. Punktualnie rozbrzmiał dzwonek zwiastujący nadejście gości. Państwo Zaytsev z potomkiem weszli do środka, Ivan w ręku miał 0,7 l. Popatrzyłam na niego kręcąc głową. Wódka w środku tygodnia? A co to, jutro treningu nie ma? Alberto nie byłby zadowolony, że jego podstawowi zawodnicy przychodzą na kacu.
Kiedy wszyscy usiedli do stołu, z piekarnika wyciągnęłam pierzaka i ziemniaki. Zapach był powalający.
Zajadaliśmy się smakołykami rozmawiając i żartując. Daniele po wypiciu butelki mleka smacznie chrapał na naszym łożu sypialnianym a chłopaki wzięli się za otwieranie butelki wódki.

-Grappa, kurwa innej nie było.-Ivan polał trunku sobie i Bartoszowi a ja z podziwem przysłuchiwałam się Włochowi, który choć w tej chwili mówił po angielsku to doskonale wypowiedział po naszemu "kurwa"

-Sam bimber.-Kurka aż otrząsnęło kiedy opróżnił zawartość małego naczynia

-Nie masz tam czegoś polskiego? Np ta wasza...jak ona tam...Żubrówka?-myślał, myślał aż wymyślił. Patrzcie państwo, nawet polska wódka we Włoszech znana.

-Ivan, nie mieszajcie, w końcu wypiliście już pół tego czegoś.-blondynka niezadowolona z tego, że jej mąż pije alkohol skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i wyszła udając się do syna

-Oj oj, to jak Kuraś, masz coś?-odprowadził Ash wzrokiem po czym przeniósł wzrok na przyjmującego. A Bartosz jak to Bartosz, od razu poleciał do barku i... wyciągnął! Nie Żubrówkę a Żołądkową Gorzką De Luxe.

-Polska najlepsza, bania przynajmniej nie napierdala po niej.-postawił ją na stole i objął mnie ramieniem- Moi rodzice za tydzień przylatują-rzekł z uśmiechem a ja z wrażenia zakrztusiłam się przeżuwaną mandarynką. Tylko nie teściowa! Każdy tylko nie ona. Teścia uwielbiam, ale tą wiedźmę to powinno się w kosmos wystrzelić.

-Twoja mama?!-wydusiłam odchrząkając głośno- Ivan, przenocujecie mnie te parę dni jak ona tu będzie?-z miną kota ze Shreka popatrzyłam na Zaytseva  a ten wybuchł śmiechem.

-Widzę, że kochasz swoją teściową jak ja moją. Stara lampucera, aż nóż się w kieszeni otwiera-mówił kręcąc głową-Wpadaj, mamy wolny pokój!

-Ale wy jesteście, jak można teściowej nie lubić?-No tak, Kurek nie wiedział jak to jest, bo moja mama mu życia nie uprzykrzała

-Ty mnie nie denerwuj, jak twojej matce wszystko przeszkadza. Ciągle tylko łazi za mną i mówi:" Oj ten mój synuś schudł ostatnio, nie gotujesz mu", "Jak ty wycierasz te szafki, wszędzie jest kurz!", "Nie noś takich bluzek, bo za bardzo brzuch obciskają"-naśladowałam jej mimikę, ruchy i głos co wywołało śmiech wśród mężczyzn- Wszystko moja wina. Cukier za słodki, wina Flawii. Woda za mokra, wina Flawii. Ja tego nie wytrzymam.-westchnęłam ciężko opierając głowę o bok Bartosza.

Śmiali się ze mnie a ja to naprawdę przeżywam! Nie zniosę wizyty tej baby, prędzej w wariatkowie wyląduję. Dobrze, że chociaż pan Adam jest NORMALNY.
Koło 23 Ivan i Ash z synem zmyli się do siebie a ja musiałam tego mojego wielkoluda zaprowadzić do łóżka. Był tak schlany, że ja  nie wiem jak on jutro wstanie. Z resztą Ivan nie lepszy. Można powiedzieć, że na czworaka opuścił nasze mieszkanie.




________________________________
Witamy we Włoszech! :) Nowy rozdział w życiu Bartka i Flawii, na razie jest fajnie, ale obiecuję wam, że już nie długo... :)
Zapraszam do czytania i komentowania, Monika!  :) :*

poniedziałek, 5 maja 2014

Dzisiaj jest wesele, jutro poprawiny. Za dziewięć miesięcy pójdziemy na chrzciny.

-Ja nie dam rady!-Hania wiła się na ławce przed kościołem z bólu a ja usilnie szperałam w torebce by znaleźć kluczyki do naszego auta. Gdzie one są?!

-Nie mam kluczyków!-popatrzyłam na nią przestraszona i pobiegłam z powrotem do kościoła. Przecież to Bartosz prowadził, więc musi je mieć! Szybkim krokiem zbliżyłam się do chłopaka, ponownie wszyscy zgromadzeni podążali za mną wzrokiem, tyle że ksiądz już nie przerywał. Obmacałam go po marynarce i kieszeniach spodni a kiedy wyciągnęłam czarny klucz od Insigii w pośpiechu ruszyłam na zewnątrz. O mało co się nie wywróciłam, podłoga w kościele była strasznie ślizga a ja na takich szpileczkach...

-Spokojnie, chodźmy do samochodu.-rodząca chwyciła mnie pod rękę i jakoś pomału usiadła z tyłu bartkowego Opla.

Szpital był dosyć daleko,ale byłam pewna, że zdążę. Starałam się jechać jak najszybciej, jednak wpakowałam się w korek. No nie! Kilkadziesiąt aut przede mną, za mną i koło mnie. Nie wyjadę, choćby nie wiem co!

-Niech pani nie prze!-odwróciłam się by spojrzeć na kobietę, ale wiedziałam, że długo ona nie wytrzyma.

-Zaraz urodzę, czuję to...-syknęła z bólu, była już cała zapocona, płakała przy tym. Mi też się zachciało ryczeć. Co ja teraz zrobię? Nawet karetka się tu nie dostanie. Zadzwoniłam na pogotowie, lecz dyspozytorka stwierdziła, że  nie mają wolnych ambulansów. Szlag!  Rzuciłam komórkę na siedzenie obok i nerwowo zaczęłam gryźć swoje tipsy. No nic, trzeba się wziąć w garść!

-Ja odbiorę poród.-rzekłam niepewnie wychodząc z samochodu by zaraz otworzyć tylne drzwi.

-Zwariowała pani?!-Hania aż podskoczyła kręcąc przecząco głową. Nie dziwiłam jej się, ale co lepszego mogłam w tym momencie zrobić??? Nic, właśnie w tym jest problem, że nic. Wyjęłam apteczkę, z której wyciągnęłam lateksowe rękawiczki. Wzięłam głęboki wdech, nie wiedziałam co robić. Przerażało mnie to wszystko. Bylebym tylko nie zemdlała! Założyłam je na dłonie i wzięłam się do roboty. 5 palców=10 cm rozwarcia a tu mamy...4 palce! O kur**!

-Przyj!-wydałam jej rozkaz a ta mimowolnie pod wpływem skurczu przycisnęła brodę do klatki piersiowej.
25 minut i było po sprawie. Wymęczona 31-latka opadła na siedzeniu ciężko dysząc a ja trzymałam w ramionach wrzeszczącego noworodka.

-Dziewczynka...-uśmiechnęłam się szeroko i położyłam kobiecie dziecko na brzuchu. W tym momencie korek się ruszył a jakiś człowiek zadzwonił po karetkę, tym razem przyjechali. Zabrali matkę i córkę do szpitala a ja nieco oszołomiona całym zdarzeniem otrzymałam gratulacje od ratownika:

-Gratuluję, świetna robota.-starszy pan uścisnął mą dłoń- Dziękujemy.-pomachał mi i wsiadł do Erki po czym odjechali na sygnale w stronę pobliskiego szpitala. Zajrzałam do środka Insigii a tu...bałagan. Jeden wielki bałagan. Krew i te inne a w dodatku siedzenia obite białą skórą. To się Bartosz zdenerwuje.
Zagryzłam wargę i odjechałam. Ale zaraz! Jak ja wyglądam? Cała sukienka upaćkana!
Nieee....co ja teraz założę? Chyba tę kieckę, którą mam uszykowaną na poprawiny. Nie ma innej opcji.
Po krótkim zastanowieniu się wjechałam na basen, spytałam czy mogłabym się umyć i przebrać. Nie było problemu, na szczęście.

Koło 20:30 weszłam do restauracji, w której odbywało się wesele Bartmanów. Rozejrzałam się dookoła szukając swoich. Iwona Ignaczak pomachała mi a zaraz koło niej rzucił mi się w oko Bartosz, więc usiadłam koło niego. Miałam ochotę walnąć sobie kielicha, bo wciąż nie ogarniałam tego co się jeszcze niedawno przydarzyło. Wokół trwała zabawa w najlepsze, goście bawili się, tańczyli, pili alkohol. Jak to na każdym, przyzwoitym, polskim weselu.

-I jak? I jak?-połowa gości zleciała się przy naszym stoliku z Asią na czele

-Wszystko okej, dziewczynka.-posłałam im delikatny uśmiech i wlałam sobie soku do szklanki. Ci ucieszeni zaczęli komentować całe zdarzenie w kościele i wrócili do tańców.

-A ty innej sukienki czasem nie miałaś?-Igła zmarszczył brwi stając tuż za mymi plecami

-Miałam, ale jadąc do szpitala wpakowałam się w zajebisty korek, musiałam odebrać poród, przy czym ubrudziłam sukienkę i siedzenia w samochodzie.-zerknęłam kątem oka na Bartosza a ten wywalił gały

-Odbierałaś poród w moim samochodzie? Przecież mam białe obicia!-na jego twarzy pojawił się grymas jakby ktoś zniszczył mu jego ukochaną zabawkę

-Posprząta się.-rzuciłam wypijając kolejną szklankę soku. Wódki nie mogłam to chociaż soczku popiję, nie?!

-Jaaa, siostra! Praktyka ci się przyda-zaśmiała się Winiarska-Za parę miesięcy na porodówce będziesz wiedziała co robić chociaż.-poklepała mnie po plecach a ja spojrzałam na nią znacząco. Daga zrozumiała, że Bartosz jeszcze o niczym nie wie.

-A gdzie Michał?-spytałam  zmieniając temat

-Polazł gdzieś, cholera go wie.-wzruszył ramionami Kurek, który najwyraźniej nie dosłyszał tego co wcześniej mówiła moja siostra-Chodź tańczyć, fajna przytupajka leci-Bartosz wyciągnął do mnie rękę, lecz postanowiłam jeszcze skoczyć do toalety. Miałam mdłości, znowu. Stałam przy lustrze ochładzając się chłodną wodą z kranu. Cały czas miałam przed oczami ten cały poród. Dopiero teraz doszło do mnie co zrobiłam i zaczynam być z siebie dumna.

-O, Flaw! Jesteś, jak tam?- Winiarski całkiem zadowolony wparował do łazienki, nie patrząc na to, że jest ona damska

-A ty co? Już się nabzdryngoliłeś?-zaśmiałam się przenosząc wzrok na szwagra-Damska, nie widzisz? Chociaż, kto cię tam wie co ty w spodniach nosisz-uśmiechnęłam się zadziornie na co on pokazał mi język

-Masz wątpliwości co do mojej męskości?-udał oburzonego poprawiając sobie okolice krocza co wywołało u mnie śmiech

-Nie mnie oceniać.

-Pogadaj z Dagą, to ci powie.-poruszał zabawnie brwiami a w jego niebieskich oczach pojawił się błysk-A jak tam małe Kurczątko?

-A ty skąd wiesz?-wyszczerzyłam oczy. No nie! To już wszyscy wiedzą tylko nie ten, który powinien...

-Od teścia. Ty, no wiesz...ja na miejscu Bartka bym się wściekł, że dowiaduję się o najważniejszej rzeczy jako ostatni

-Nie miałam jak mu powiedzieć, ciągle nam coś przerywa.-westchnęłam

-To pędź póki jeszcze jest w stanie normalnie rozumować.-uśmiechnął się szeroko łapiąc mnie za rękę. Wróciliśmy do stolika, chłopaki lecieli już którąś kolejkę, zajadali się pysznym jedzonkiem aż w końcu poszłam z Bartoszem na środek parkietu by zatańczyć. Orkiestra zaczęła grać "Rivers of Babylon", więc prawie wszyscy tanecznym krokiem ruszyli się bawić. Przetańczyliśmy kilka piosenek pod rząd. Bartek jest świetnym tancerzem, nawet jego wzrost nie ogranicza mu zgrabnych ruchów.

(...)

-Bartek, muszę ci coś powiedzieć.-krzyknęłam mu do ucha, gdyż wokół było tak głośno, że normalnie by nie usłyszał.

-No dawaj!-okręcił mnie dookoła siebie po czym cmoknął mnie w policzek

-Jestem w ciąży!-rzekłam szczęśliwa, że w końcu mi się udało

-Co jesteś?-zmarszczył czoło, bo usłyszał piąte przez dziesiąte

-W ciąży!!!

-W czym?

-No w ciąży głucholcu!-zaczęłam się irytować gdyż powtarzam to już po raz kolejny

-Kto jest w ciąży?!-spytał zdziwiony. "No kto geniuszu?" pomyślałam sobie mając ochotę wyjść na zewnątrz z nerwów

-No ja!!!-stanęłam patrząc mu głęboko w oczy. Uczynił to samo powoli przetwarzając informację.

-A, to gratuluję.-pokiwał głową i znów zaczął tańczyć. Na mej twarzy pojawiła się mina typu "Serio?". Chwilę musiałam poczekać aż to do niego dojdzie, ale w końcu się udało.

-Jak to w ciąży?!?!-wyszczerzył oczy rozglądając się dookoła-Co ty, żartujesz sobie?- Mi do śmiechu nie było, nie takiej reakcji oczekiwałam.  Pociągnęłam nosem błądząc wzrokiem po podłodze.

-Co to za pytanie, nie wiesz skąd się dzieci biorą?-popatrzyłam mu prosto w twarz mając ochotę się rozryczeć.-Nie ważne...-machnęłam ręką i wyszłam na zewnątrz opierając się o balustradę. Bartosz stał tam na środku sali mając mieszane uczucia. Nie chciał mieć dzieci, ale teraz to nie jest ważne. Ważne jest to, że za jakieś 7 miesięcy urodzi się nam dziecko, że nasze życie zmieni się o 180 stopni i trzeba to przyjąć na klatę. Nie przychodził do mnie, więc uznałam, że mu nie zależy. Miałam ochotę stamtąd pojechać i położyć się pod swą kołdrą, wypłakać się do poduszki.

Kurek usiadł przy stoliku, gdzie gościli się Mariusz Wlazły z Krzyśkiem Ignaczakiem oraz swymi żonami. Winiarscy tańcowali gdzieś koło pary młodej. Niemrawy przyjmujący podparł głowę ręką i zaczął rozdrabiać widelcem kotlet, który miał na talerzu.

-Polać ci? Dawaj pojemnik.-Igła nie czekając na odpowiedź wlał trunku do kieliszków

-Ojcem będę...-wypowiedział wpatrując się w martwy punkt

-Gratulacje, stary! Gdzie masz Flawię, a tak myślałem, że coś na rzeczy jest.-z uśmiechem na twarzy Szampon poklepał kumpla po plecach

-Nie wiem, poszła gdzieś...-wzruszył ramionami

-Tylko mi nie mów, że się nie cieszysz i, że się pokłóciliście!?-Iwona z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy stuknęła dłonią w blat stołu

-Leć do niej, co ty sobie jaja robisz? Mleko się rozlało i teraz nie ma co płakać, pędź bo cię na kopach stąd do niej wypędzę.-Paulina ze stanowczością w głosie wstała z miejsca i podeszła do siatkarza- Idź, ona cię potrzebuje teraz.- Bartosz spojrzał na nią i niewiele myśląc posłuchał jej. Rozejrzał się dookoła, było już ciemno, nie widział mnie. "Ty patentowany idioto" pomyślał sobie waląc pięścią w mur.

-Flawia!-stanął na środku placu przed restauracją i krzyczał jak najgłośniej się dało-Flawia, kochanie!!!- pobiegł do auta, w którym paliło się światło. Siedziałam w Oplu ocierając słone łzy. Nie odjechałam, choć chciałam to zrobić. Liczyłam na to, że przyjdzie. I przyszedł. Usiadł obok mnie na fotelu pasażera i chwycił mą dłoń.

-Przepraszam, przepraszam! Nie chciałem tak zareagować, przepraszam!-przytulił mnie do siebie głaszcząc przy tym po głowie. Zanosiłam się płaczem, cały makijaż spływał mi po twarzy. Tak bardzo go w tej chwili potrzebowałam, przeczuwałam wcześniej, że nie będzie pewnie skakał z radości.

-Dla mnie to też nie jest łatwe Bartek, chciałam ci powiedzieć wczoraj i w kościele, ale ciągle nam coś przeszkadzało.-wydukałam odrywając się od niego

-No już, nie płacz...-ujął mą twarz w dłonie ocierając kciukiem łzy- Damy radę, będzie dobrze.-zapewniał posyłając mi czuły uśmiech. Uwierzyłam mu. Długo siedzieliśmy w aucie, poprawiłam jakoś swój make-up  i koło 23 wróciliśmy na wesele. Przetańczyliśmy całą noc. O północy złapałam welon a musznik chwycił Karol Kłos. Musieliśmy zatańczyć do "Lady in red", a jako że piosenka wolna, to przytulaniec był wskazany. Zabawy oczepinowe były naprawdę zabawne, pośmialiśmy się zdrowo. Zwłaszcza kiedy Michał i Zbyszek podczas zabawy w krzesełka zaczęli sobie je zabierać i latać po całej sali.

(...)
W niedzielę koło 12:00 wróciliśmy do mnie do Bełchatowa, bo nazajutrz Bartosz wylatuje porannym samolotem. Całą drogę przespał, kac morderca dawał mu się we znaki, a u niego objawia się on zawsze spaniem. Jeszcze nie widział tego co stało się na tyle samochodu, może to i dobrze. Będzie dużo sprzątania.
W domu położył się w sypialni a ja zaczęłam nas rozpakowywać.

-Sukienka do wyrzucenia...-skrzywiłam się na sam widok i wrzuciłam ją do kosza, nawet pralnia by tu nic nie dała.-Tyle kasy do śmieci...-aż mi się smutno zrobiło, to była najdroższa rzecz jaką sobie kiedykolwiek kupiłam!

Usiadłam przy stole a wcześniej zaparzyłam sobie herbatę. Ogórki! Dostałam od mamy ogórki! Szybko poderwałam się do lodówki, z której wyciągnęłam słoik i zaczęłam jeść. Wyobrażacie sobie? Wciągnęłam całą zawartość razem z wodą. Nawet nie wiedziałam, że tak mogę.
Oparłam się wygodnie kładąc dłonie na brzuchu.

-Zjadłoby się coś jeszcze, nie?-spytałam samą siebie patrząc na brzuszek-Tylko chyba nic nie ma-westchnęłam a po chwili chwyciłam komórkę, na którą przyszła wiadomość

~Od:555666111
Dziękuję pani serdecznie :) Wraz z mężem będziemy wdzięczni do końca życia :)
A oto nasza córeczka, Flawia Raczyńska:
Kiedyś na pewno jej o pani opowiemy! Jeszcze raz DZIĘKUJĘ:)
Hania.

Uśmiechnęłam się szeroko na widok zdjęcia małej. Dali jej imię po mnie, jakie to miłe! Oczy zaszkliły mi się łzami wzruszenia. Długo wpatrywałam się w ekran komórki.

(...)
TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ.

Jak ten czas leci! Boże, jestem już w 5. miesiącu ciąży! Brzuch mi urósł, nie mieszczę się już w swoje stare ubrania, musiałam wpaść do sklepu z odzieżą dla ciężarnych i zrobić porządne zakupy. Od miesiąca nie pracuję, poszłam na chorobowe tak jak to zrobiła Zosia, która już w marcu zostanie mamą małego Bartmana. Sorry, zapędziłam się. Na pewno chłopiec nie dostanie nazwiska po ojcu, tylko po nowej rodzinie, która najprawdopodobniej go zaadoptuje, o ile Zibi podda się badaniom a następnie zrzeknie się do niego praw, ale o tym następnym razem.
Przy następnej wizycie u lekarza być może dowiem się już jakiej płci jest nasze Kurczątko. Bartek cały czas idzie w zaparte, że będzie to chłopak, jednak ja mam przeczucie, iż urodzę dziewczynkę. Kobieca intuicja, która rzadko zawodzi, mam nadzieję, że tak będzie i tym razem!
Rok 2015 przywitał nas potwornymi mrozami i ogromną ilością śniegu. Jak ja nie lubię zimy! Kto to wymyślił w ogóle???
Dzisiaj, tj 12. stycznia lecę do Kurka. Mój pierwszy raz za granicą. Jak ja się tam dogadam? Kurde, dobrze że chociaż angielski umiem. Dagmara zaoferowała się, że poduczy mnie włoskiego, więc nie mogę odmówić, prawda? Przyda mi się, bo sezon Serie A trwa do maja a od września Kurek ani myśli wracać do polskiej Plus Ligi ani do żadnej innej.

(...)
Lot był bardzo nieprzyjemny, ciągłe turbulencje a mi się na rzyganie zbierało.
Też wymyślili, jakbym samochodem pojechać nie mogła...
Po odprawie na lotnisku w Maceracie czekał już na mnie mój mężczyzna. Dojrzałam go bez problemu, gdyż w tłumie ludzi jemu jako jedynemu wystawała głowa.

-Jest i moja Kinder niespodzianka-roześmiał się rozkładając szeroko ręce

-Chcesz w łeb?-parsknęłam śmiechem

-Z przyjemnością, ale nawet nie dosięgniesz.-ukazał rząd swych białych ząbków po czym wziął mnie w ramiona.
Czuły buziak, mały przytulaniec i do samochodu.
Włochy to piękny kraj. A, i wiecie co? Będziemy tu mieszkać, razem, na razie we dwoje, później dołączy do nas nasza kruszynka, która być może urodzi się na początku sezonu reprezentacyjnego.

(...)


_____________________________
CUCINE LUBE BANCA MARCHE MACERATA MISTRZEM WŁOCH!
BARTOSZ KUREK ZE ZŁOTYM MEDALEM JUŻ NIEDŁUGO PRZYLECI DO POLSKI NA ZGRUPOWANIE PRZED TURNIEJEM KWALIFIKACYJNYM DO EURO!!! :) :)
I JAK TU SIĘ NIE CIESZYĆ? :D
Bartosz Kurek :) Forza Lube! Forza Kurek! :)

Zapraszam do czytania i komentowania :)